Kobieta trzymająca plan inwestycji na tle placu budowy, z uśmiechem patrzy w stronę obiektywu. W tle widoczne rusztowania, konstrukcje i materiały budowlane. Szerokie, realistyczne ujęcie w naturalnym świetle.

Zielona energia to dziś temat na topie. Wszyscy chcą być bardziej eko – od wielkich firm po gospodarstwa domowe. Ale obok troski o środowisko liczy się też druga sprawa: pieniądze. I właśnie tutaj na scenę wchodzą zielone certyfikaty. Co to takiego? Jak działają? I co powinien o nich wiedzieć ktoś, kto buduje instalacje odnawialnych źródeł energii (OZE)? Już tłumaczymy – prosto, konkretnie i bez nadmiaru prawniczego żargonu.

Materiał informacyjny. Nie stanowi porady prawnej ani finansowej.


Co to są zielone certyfikaty?

Zielony certyfikat to dokument – elektroniczny – który potwierdza, że wyprodukowano określoną ilość energii elektrycznej z odnawialnych źródeł. Chodzi tu o źródła takie jak wiatr, słońce, woda, biomasa czy geotermia. Każdy certyfikat odpowiada dokładnie jednej megawatogodzinie (1 MWh) „zielonej” energii.

Ale to nie tylko papierek. Zielony certyfikat ma realną wartość – można go sprzedać. Kupują je firmy energetyczne i inni duzi gracze, którzy muszą rozliczyć się z ustawowego obowiązku wspierania odnawialnych źródeł. To znaczy: muszą mieć określoną ilość takich certyfikatów i „umarzać” je co roku.


Kto może dostać certyfikat?

Tu kluczowa informacja: certyfikaty są tylko dla tych, którzy zaczęli produkować energię z OZE przed 1 lipca 2016 roku. Dlaczego? Bo potem Polska przeszła na inny system wspierania odnawialnych źródeł – aukcje OZE. Nowe instalacje trafiają do tego nowego systemu, a nie do systemu certyfikatów.

Jeśli więc wykonawca pracuje przy modernizacji starszej instalacji, która nadal działa, jest szansa, że właściciel może ubiegać się o zielone certyfikaty. Ale przy nowych projektach – np. świeżo budowanych farmach fotowoltaicznych – raczej nie ma co liczyć na ten rodzaj wsparcia.


Warunki i ograniczenia

Jest jeszcze kilka zasad, które warto znać.

Po pierwsze – nie każda instalacja się kwalifikuje. Na przykład duże elektrownie wodne o mocy ponad 5 megawatów nie mogą otrzymywać certyfikatów.

Po drugie – nawet jeśli instalacja się kwalifikuje, to certyfikaty można otrzymywać maksymalnie przez 15 lat od momentu pierwszego wytworzenia energii. I nie dłużej niż do końca 2035 roku.

To oznacza, że system się kończy. Kto dziś jeszcze ma prawo do zielonych certyfikatów, ten musi pilnować terminów i dokumentacji. A wykonawca – jako specjalista – może w tym bardzo pomóc.


Jak to działa w praktyce?

Wyobraźmy sobie, że klient ma starą farmę wiatrową i chce skorzystać z systemu certyfikatów. Co wtedy?

Najpierw trzeba zarejestrować instalację w specjalnym systemie. Następnie co miesiąc lub kwartał zgłasza się produkcję energii i składa wniosek o wydanie świadectwa pochodzenia. Gdy Urząd Regulacji Energetyki (URE) je zatwierdzi, pojawia się certyfikat – zapisany na koncie w specjalnym rejestrze. Można go wtedy sprzedać albo zostawić na później.

Taki certyfikat jest prawem majątkowym. Można go więc traktować trochę jak akcję – jego wartość zmienia się w zależności od rynku.


Po co komu certyfikaty?

Zielone certyfikaty kupują głównie firmy energetyczne, które mają obowiązek zapewnić określoną ilość energii z odnawialnych źródeł. Muszą raz w roku przedstawić odpowiednią liczbę certyfikatów do tzw. umorzenia – czyli „rozliczenia się” z obowiązku. Jeśli tego nie zrobią, grożą im kary finansowe.

W 2025 roku taki obowiązek wynosi 8,5%. Czyli 8,5% całej energii, jaką sprzeda firma, musi mieć pokrycie w zielonych certyfikatach. Dodatkowo osobno funkcjonują certyfikaty błękitne – to inny temat – ale też trzeba je rozliczyć.


Opłata zastępcza – co to takiego?

Czasem zdarzało się, że firmy nie mogły zdobyć certyfikatów albo ich cena była zbyt wysoka. Wtedy mogły po prostu zapłacić tzw. opłatę zastępczą. Była to ustalona kwota za każdą MWh, której certyfikatu im brakowało.

Ale – ważna informacja – w 2025 roku taka możliwość dla zielonych certyfikatów nie istnieje. Trzeba je mieć fizycznie i złożyć do umorzenia. Brak certyfikatów oznacza brak rozliczenia. I ryzyko kary.


Co musi wiedzieć wykonawca?

Dla wykonawcy instalacji OZE zielone certyfikaty mogą wydawać się odległą sprawą – „to sprawa inwestora”. Ale nic bardziej mylnego. Dobry wykonawca powinien znać zasady gry i być w stanie doradzić klientowi.

W praktyce warto:

  • Sprawdzić datę pierwszej produkcji energii – jeśli to przed 1 lipca 2016, jest szansa na certyfikaty.
  • Pomóc przy dokumentach – rejestracja w systemie, wnioski, załączniki, dowody wytworzenia energii.
  • Pilnować terminów – na przykład wniosek o wydanie certyfikatu trzeba złożyć maksymalnie 45 dni po zakończeniu okresu produkcji.
  • Doradzić strategię sprzedaży – kiedy lepiej sprzedać certyfikaty, czy czekać na lepszą cenę.

Wszystko to buduje zaufanie i daje klientowi realne oszczędności lub zysk.


Czy to się opłaca?

To zależy. Ceny certyfikatów zmieniają się z miesiąca na miesiąc – jak na giełdzie. W przeszłości zdarzały się skoki i spadki. W ostatnich latach ceny raczej spadają, bo na rynku jest dużo niewykorzystanych certyfikatów. Ale nadal mają one wartość i dla wielu firm to konkretna korzyść.

Do tego certyfikaty można uwzględniać w raportach ESG, materiałach marketingowych i sprawozdaniach środowiskowych. Pokazują, że firma naprawdę działa na rzecz ekologii – nie tylko mówi.


Co z przyszłością systemu?

System zielonych certyfikatów wygasa. Nie da się już do niego dołączyć z nową instalacją. Można z niego korzystać tylko w ramach wcześniejszych zasad – przez 15 lat od uruchomienia i nie dłużej niż do 2035 roku. Potem wszystko przejmie system aukcyjny i inne formy wsparcia.

Dlatego każdy rok ma znaczenie. Kto dziś ma prawo do certyfikatów, powinien z nich korzystać. A wykonawca, który zna się na rzeczy, może być nie tylko technikiem, ale też doradcą.


Podsumowanie

Zielone certyfikaty to narzędzie, które przez lata wspierało rozwój odnawialnych źródeł energii w Polsce. Choć system się kończy, nadal działa – i może przynieść konkretne zyski producentom energii z OZE. Kluczowe jest to, by znać zasady: kto ma prawo do certyfikatów, jak o nie wnioskować, kiedy je sprzedać i jak je rozliczyć.

Dla wykonawcy instalacji OZE znajomość tych zasad to przewaga konkurencyjna. Klienci nie chcą tylko montażysty. Chcą partnera, który wie, co robi – i potrafi pokazać, gdzie ukryte są dodatkowe pieniądze.

Jeśli więc budujesz instalacje OZE – niezależnie, czy są to turbiny wiatrowe, panele słoneczne czy małe elektrownie wodne – warto, żebyś o zielonych certyfikatach wiedział więcej niż tylko nazwę. Bo możesz dzięki nim pomóc swojemu klientowi… i sobie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *